„EDUKACJA, INTEGRACJA, ŚRODOWISKO – PONAD WSZYSTKO!”

Pierwsza część projektu Erasmus+ rozpoczęta!

Po wielu perypetiach związanych z sytuację epidemiczną na  świecie została podjęta decyzja o realizacji projektu mobilności dla kadry edukacyjnej naszej szkoły. Nie należała ona do łatwych.

Głównym celem projektu jest wspieranie nauczycieli w poznawaniu nowych strategii zarządzania i kompetencji metodycznych, narzędzi terapii z uczniem ze SPE oraz modelowanie umysłów wychowanków z myślą o przyszłości.  W projekcie kładzie się również nacisk na ekologię, równowagę psychiczną oraz rozwój przyjętych w Europie kompetencji kluczowych. Mobilności sprzyjają  wymianie dobrych praktyk z zagranicznymi placówkami oraz wzmocnieniu motywacji nauczycieli do nauki języka angielskiego.

21 lipca br. po południu, po kilkunastu godzinach podróży grupa nauczycieli dotarła na lotnisko Keflavik w Reykjaviku. Nauczyciele rozpoczęli realizację projektu. Mobilność w Islandii jest realizowana pod hasłem „Pozytywne myślenie, pozytywna  komunikacja, pozytywna edukacja”. W tym szkoleniu uczestniczy czterech nauczycieli, którzy wezmą udział w treningu interpersonalnym. Druga czteroosobowa grupa nauczycieli realizuje szkolenie o tematyce zrównoważonej edukacji, działań na rzecz zdrowia i świadomości ekologicznej.

EDUKACJA, INTEGRACJA ŚRODOWISKO – PONAD WSZYSTKO!

MOBILNOŚĆ KADRY EDUKACJI SZKOLNEJ ERASMUS+ 2021

Dzień pierwszy i drugi

TRZECI DZIEŃ

CZWARTY DZIEŃ

Dzień ósmy

EDUKACJA, INTEGRACJA ŚRODOWISKO – PONAD WSZYSTKO!

MOBILNOŚĆ KADRY EDUKACJI SZKOLNEJ ERASMUS+ 2021

W KRAINIE OGNIA I LODU,

CZYLI RELACJA ALICJI KOŁODZIEJCZYK

 

Warto mieć marzenia i je spełniać. Okoliczności świata sprawiły, że w lipcu tego roku udało mi się zrealizować jedno z nich – odwiedzić Islandię. Program 8 dniowego pobytu naszej grupy w ramach programu Erasmus+ był bardzo napięty, obejmował szkolenia i wyjazdy w teren. Udało nam się zmieścić w nim wiele ciekawych atrakcji przyrodniczych zachodniej, południowej i południowo – zachodniej części tej niesamowicie oryginalnej wyspy.

Pierwszą informację o Islandii podał zamieścił żeglarz Pyteasz z Massali (IV w. p.n.e.), który podczas jednej ze swoich podróży natrafił na wyspę leżącą na północ od Brytanii. Nazwał ją Thule.  Jeśli chodzi zaś o mieszkańców, to pierwsi osiedlili się tu prawdopodobnie iryjscy mnisi, którzy przywędrowali z Irlandii w poszukiwaniu miejsc na pustelnie, kolejnymi byli Wikingowie.

Islandia jest  bardzo młodą wyspą pochodzenia wulkanicznego. Położona jest w północnej części Oceanu Atlantyckiego, na skrzyżowaniu dwóch grzbietów oceanicznych Środkowoatlantyckiego i prostopadłego  do  niego  progu  łączącego  Islandię  z Grenlandią i Wyspami Owczymi. W strefie tej zachodzi proces spreadingu czyli rozsuwania  się  jednych  z  największych  płyt  litosfery, tj. Północnoamerykańskiej i Euroazjatyckiej  w tempie około 19 mm/rok (Einarsson 2008 za Harasimiuk  2018). W miejsce rozchodzenia się płyt wdziera się magma, powodując rozrost skorupy oceanicznej i dna oceanicznego w wyniku czego wyspa stale rośnie. 

Kilka fajnych animacji, które obrazują proces.

Wyspa prawie w  całości  zbudowana jest ze  skał  pochodzenia  wulkanicznego  z  wyraźną przewagą bazaltów. Jest jednym z najbardziej  aktywnych  wulkanicznie  regionów  na Ziemi. Na  jej  obszarze jest około 140 wulkanów, z czego ponad 50 było aktywnych w okresie zasiedlenia wyspy. Często się mówi, że Islandia to wyspa ognia i lodu, ponieważ zrodzona została z magmy, a wyrzeźbiona przez lodowce i rzeki. Lodowce powstały na niej z uwarunkowań klimatycznych. Południowa część wyspy leży w zasięgu klimatu umiarkowanego chłodnego morskiego, a na północy panuje już klimat subpolarny. (Andrzejewski 2018)

Do samego końca nie byliśmy pewni, czy z powodu obostrzeń związanych z pandemią, uda się nam w ogóle wylecieć i jak będzie wyglądała sama podróż. Z tego powodu musieliśmy dodać dodatkowo dwa dni do naszego wyjazdu, w razie jakiś niespodziewanych problemów na lotnisku.

 

DZIEŃ 1 – PRZYLOT

Lecieliśmy ze stolicy z przesiadką w Kopenhadze, a następnie już bezpośrednio na lotnisko Keflavik na Islandii.

Nad Warszawą

Podwieszany Most Øresundsbron o długości 7845m rozciągający się nad Cieśniną Sund między duńską Kopenhagą a szwedzkim Malmö.

 

Dotarliśmy w godzinach popołudniowych. Pomimo tego, że tuż przed naszym wyjazdem zniesiono obowiązek szczepień i tak przy każdej odprawie żądano od nas unijnego certyfikatu COVID. W przypadku braku szczepienia trzeba by było obowiązkowo poddać się kwarantannie lub samoizolacji, albo przeprowadzić dodatkowe badania lekarskie na zlecenie władz miejscowych. W naszym przypadku, przy tak krótkim pobycie, w ogóle takie rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Najdokładniej sprawdzono nas na lotnisku w Keflaviku, przed wjazdem na wyspę.

Islandia powitała nas właściwą dla niej pochmurną i wietrzną pogodą. Z lotniska autobusem podjechaliśmy pod sam Hotel Oddsson. Hotel bardzo ładny, znajduje się w niedalekiej odległości od centrum miasta, jest nowy i ciekawy, ponieważ bez recepcji i praktycznie też bez „widocznej” obsługi. Meldujemy się samodzielnie za pomocą otrzymanego wcześniej kodu. 

Byliśmy zmęczeni całym dniem podróży, która rozpoczęła się już o 2 w nocy, tymi wszystkimi kontrolami, odprawami itd., dlatego po krótkim rekonesansie naszego obiektu noclegowego z przyjemnością położyliśmy się do łóżek w przytulnych, ciepłych pokoikach.

 

DZIEŃ 2 – REJKJAVIK

Kolejnego dnia mieliśmy wolne, więc postanowiliśmy zwiedzić stolicę. Recepcyjne mapki i foldery oraz GPSy w telefonach bardzo się przydały. Ponieważ jesteśmy wprawieni w pieszych wycieczkach, poznawanie Rejkjaviku na piechotę nie stanowiło dla nas żadnego problemu. Jest to najlepszy sposób dotarcia do miejsc mało znanych i uczęszczanych.

Zaczęliśmy od górującej nad miastem potężnej betonowej bryły katedry ewangelicko – luterańskiej Hallgrímskirkja. Swoją nazwę wzięła od imienia islandzkiego poety i duchownego luterańskiego Hallgrímura Péturssona.

Ciekawy projekt świątyni, nawiązujący kształtem do bazaltowych kolumn, charakterystycznych dla islandzkiego krajobrazu formacji skalnych, został powierzony najwybitniejszemu islandzkiemu architektowi Guðjónowi Samúelssonowi. W całym kraju stoi jeszcze kilka obiektów jego autorstwa.

Na placu przed świątynią stoi pomnik Leifa Erikssona, wikinga, który jest uważany za pierwszego odkrywce Ameryki. Pomnik jest prezentem od USA.

Wystrój wnętrza świątyni jest niesamowicie surowy i skromny. Doliczyłam się tylko dwóch obrazów, jednego kolorowego witraża i pięknych organów. Zostały wykonane w Niemczech, mają 5275 piszczałek, z których najdłuższa ma aż 10 m.

Reykjavík jest najdalej na północ wysuniętą stolicą na świecie. Miasto jest nieduże zarówno pod względem powierzchni (273 km2) jak i liczby mieszkańców (nieco ponad 131 tys.). Ciągle się rozbudowuje. Sprawia wrażenie małego miasteczka, a jest największym miastem wyspy. Spacerując w dzień powszedni z dala od centrum, spotyka się tylko pojedynczych ludzi.

W architekturze islandzkich miast przeważają kolory czarny, szary i biały, czasami czerwony oraz niebieski. Mają się kojarzyć z lawą, lodem, morzem i ciągle szarym niebem. Zapewne nawiązują też do barw narodowych. Chociaż na pierwszy rzut oka może się wydawać to zbyt monotonne i przygnębiające, to trzeba przyznać, że jest to osobliwe i ma swój urok. Stare budownictwo komponuje się ładnie z nowoczesną architekturą miast.

Po zwiedzeniu katedry ruszyliśmy w stronę najbardziej znanej i uczęszczanej ulicy w mieście – Laugavegur.

Optymistycznego akcentu sprawiającego, że człowiek się od razu uśmiecha, dodają pomalowane na kolorowo ulice, place, ciekawe murale, graffiti, mnóstwo kwiatów kwitnących na klombach, skwerach i przydomowych ogródkach.

Jest coś dla miłośników tęczy.

Instrukcja wiązania krawatu …

Można pograć w klasy, albo pobiegać po mieście na krótkim dystansie.

Nigdzie nie widziałam tak dorodnych i wielkich nagietków, bodziszków, maków i innych roślin kwiatowych, jak tu, na Islandii. Czyżby sprzyjała im gleba wulkaniczna?

Trzeba sobie jakoś rozweselać pochmurne dni, ponieważ tych całkowicie bez chmur w całej Islandii jest średnio 10-20 w roku. Zdarzają się także lata, gdzie pada nawet przez 225 dni. O bardzo zmiennej pogodzie na Islandii decyduje ścieranie  się  mas  powietrza  o  odmiennych  cechach. Najczęściej wieją tu bardzo silne wiatry, pada obfity deszcz oraz śnieg. Kierunek  wiatru  decyduje o  pogodzie  na  danym  obszarze. Cieplejsze wiatry z południa przynoszą  wilgoć, a więc  opady w części południowej wyspy, zaś w części północnej jest w tym czasie sucho i panują nieco wyższe temperatury  niż  na  południu.  Z  kolei  wiatry  z północy przynoszą pogodę chłodniejszą i deszczową  w tamtej części wyspy, a cieplejszą i suchą na południu. (Andrzejewski 2018).

Podczas spaceru niejednokrotnie trzeba było wyciągać z plecaka kurtkę, pelerynę czy czapkę, żeby po chwili ponownie je schować.

Na ulicy Laugavegur były rzeczywiście największe tłumy. Tu toczy się życie całej stolicy, zwłaszcza po zmroku, gdy otwierane są bary, restauracje, kluby i puby. Jest tu też najwięcej sklepów.

Powałęsaliśmy się trochę po centrum, zaglądaliśmy do sklepów, po czym udaliśmy się w kierunku nabrzeża.

Im byliśmy bliżej zatoki, tym wiatr wiał silniej i robiło się coraz zimniej. Trzeba było ubrać czapki, a nawet rękawiczki.
W tym momencie przydałby się islandzki sweter lopapeysa zrobiony z wełny tutejszych owiec. Kosztuje sporo i na dodatek niesamowicie „gryzie”. Każdy Islandczyk obowiązkowo taki posiada. A będąc już przy owcach … W Islandii żyje około 900 tysięcy owiec. To jest ponad dwa razy więcej niż ludzi. Baranina obok ryb to główny składnik islandzkich dań. Znana na świecie jest islandzka zupa z jagnięciny. Ponoć mięso młodych jagniąt jest nasycone aromatem ziela tymianku, które owce spożywają na pastwiskach, dlatego ma niepowtarzalny smak.

Islandzkie swetry z wełny owczej – lopapeysa

Owce na Islandię zostały przywiezione przez pierwszych osadników z Norwegii, ze względu na ich wełnę i mięso, które pozwalały na przeżycie surowych warunków panujących na wyspie. Przejeżdżając przez wyspę niejednokrotnie widzieliśmy pasące się na stokach wulkanicznych wzniesień malutkie jak obłoczki owieczki. Bo rasa ta nie należy do dużych.

Nad Zatoką Faxa, w starym porcie stoi ogromna szklana bryła Harpy, islandzkiej opery i orkiestry symfonicznej. Budynek powstał w ramach rewitalizacji nabrzeża. Stary port miał zyskać nowy, światowy wygląd. Kryzys finansowy w 2008 r. pokrzyżował Islandczykom plany i udało im się z całego projektu ukończyć w całości ten budynek. Szkło na nim jest wielowarstwowe i w promieniach słońca mieni się kolorami. Przypomina wyglądem wielką bryłę lodu. Mieści salę koncertową, centrum konferencyjne i pawilony wystawowe. Odbywają się tu też najważniejsze imprezy kulturalne np. festiwale.

Za budynkiem Harpy podziwialiśmy zatokę i port.

Mocno przemarznięci opuściliśmy nabrzeże by wspiąć się na niewielkie wzgórze Öskjuhlíð (61 m n.p.m.), znajdujące się po przeciwległej stronie miasta.

Na jego szczycie stoi Perlan, charakterystyczny budynek z przeszkloną kopułą widoczną z wielu miejsc w mieście.

Jest to budowla hydrotechniczna, w której znajduje się 6 zbiorników magazynujących zapasy wody geotermalnej dla Reykjaviku. Żeby połączyć przyjemne z pożytecznym postanowiono do niej dobudować kopułę z tarasem widokowym i restauracją , a we wnętrzu budynku urządzić multimedialne centrum dla mieszkańców stolicy. Można tu obejrzeć ciekawe wystawy z ekspozycjami dotyczącymi flory i fauny Islandii. Miejsce to często odwiedzają mieszkańcy miasta, zwłaszcza rodziny z dziećmi, ale również turyści.

Ciekawym miejscem w mieście jest jeszcze park miejski z Jeziorem Tjörnin, dosyć licznie odwiedzany zarówno przez mieszkańców, jak i turystów. Jezioro ma zaledwie 0,5 m głębokości. Zamieszkuje je ponad 40 różnych gatunków ptaków, kaczki, edredony, gęsi, łabędzie i mewy. Na znajdującej się na środku jeziora małej wysepce gniazdują kaczki.

Nad jeziorem stoi m.in. Galeria Narodowa (na zdjeciu po prawej), Fríkirkjan í Reykjavík – Wolny Kościół Luterański (obok Galerii narodowej), budynek Uniwersytet Islandzki oraz postmodernistyczy budynek ratusza, który swoją konstrukcją z powodu braku miejsca wszedł w jezioro, zasypując je częściowo. Filary na południowej ścianie wychodzą z wody, a nocą gdy są podświetlone, ciekawie wyglądają.

Podczas spaceru po uliczkach Reykjaviku znaleźliśmy też katolicką świątynię. Katolików na Islandii jest jedynie 3,5 %.

Na miasto wychodziliśmy podczas naszego pobytu jeszcze kilkakrotnie, tak że wyjeżdżając mogliśmy powiedzieć, że znamy Reykjavik prawie jak własną kieszeń i moglibyśmy zatrudnić się jako przewodnicy.

 

DZIEŃ 3 – SZUKAMY WIELORYBÓW

Kto by nie chciał zobaczyć z bliska wieloryba w jego naturalnym środowisku ? . Okazuje się, że nie jest to wcale takie łatwe, nie zawsze się udaje, ale warto próbować. Zimne wody północnego Atlantyku są bogate w plankton i przyciągają mnóstwo gatunków wielkich ssaków wodnych np. humbaki, orki, kaszaloty, płetwale karłowate i delfiny. To także raj dla ptactwa morskiego: maskonurów, mew, głuptaków, flumarów, burzyków, rybitw, wydrzyków i wielu innych.

Pogoda w trzecim dniu wyjazdu popsuła nam nieco humory. Od samego rana padał dosyć rzęsisty deszcz, było zimno i wiał wiatr. Udaliśmy się ponownie do starego portu, by stamtąd statkiem wyruszyć na trzygodzinny rejs po Zatoce Faxa połączony z obserwacją wielorybów. Zatoka znajduje się pomiędzy półwyspami Snæfellsnes i Reykjanes. Taką atrakcję trzeba ja sobie odpowiednio wcześniej wykupić, ponieważ w danym dniu może zabraknąć na nią biletów. Nas kosztowała ok. 80 Euro. Płynęliśmy z firmą Elding. Jest to rodzinna firma, która organizuje nie tylko rejsy z obserwacją wielorybów ale również inne wycieczki przygodowe np. obserwacje ptaków czy zorzy polarnej. W czasie rejsu można liczyć na pomoc przewodnika w j. angielskim, który cały czas ciekawie opowiada i informuje o pojawiających się zwierzętach. Fajne jest też to, że po rejsie można na stronie firmy znaleźć z niego relację ze zdjęciami klikając na odpowiednią datę i godzinę.

Przed rejsem zwiedziliśmy na pokładzie statku wystawę poświęconą wielorybom.

Mimo niesprzyjającej obserwacjom pogody, mieliśmy szczęście, ponieważ udało nam się zobaczyć płetwala karłowatego, delfiny białonose z młodymi oraz mnóstwo ptaków morskich, które przez cały czas nam towarzyszyły.

Bywa, że z powodu złych warunków pogodowych rejsy są odwoływane. Wtedy firmy zapraszają ponownie w innym dniu lub o innej godzinie. Falowanie statku i deszcz utrudniał, a momentami w ogóle nie pozwalał też na robienie zdjęć czy kamerowanie. Jednak liczą się bardziej niezapomniane przeżycia.

Porządnie zziębnięci i przemoczeni, deszcz i zacinający nim wiatr zrobiły swoje, postanowiliśmy z portu na piechotę, żeby się rozgrzać, wrócić do hotelu.   Po powrocie do hotelu włączyliśmy w pokojach kaloryfery, żeby wysuszyć mokre ubrania.

 

DZIEŃ 4 – W TUNELU LAWOWYM

Dziś tak naprawdę zaczęło się nasze erasmusowskie szkolenie. Organizatorem kursu na Islandii była hiszpańska firma NTR – NEW TEACH RESOURCES. Jej przedstawiciel Ignacio Quesada, pełen temperamentu jak przystało na Hiszpana, był jednocześnie naszym trenerem i opiekunem na cały czas pobytu na wyspie. Do niego dołączyła przesympatyczna Erla, z rodu i kości Islandka. Woziła nas swoim mercedesem po wyspie, była profesjonalnym kierowcą, wspaniałym przewodnikiem i opiekunem, wiele się od niej można było dowiedzieć o życiu na Islandii. Chyba lepiej nie mogliśmy trafić. Wspaniali ludzie i organizacja całego kursu. 

Erla i Inyaki  – nasi trenerzy, przewodnicy i opiekunowie

 

Islandczycy to twardzi ludzie, od dzieciństwa związani z morzem, oswojeni z wulkanami i trzęsieniami ziemi, przyzwyczajeni do długich białych nocy w lecie i ciemności w zimie. Uważani są za jeden z najsympatyczniejszych i najbardziej gościnnych narodów Europy. Z początku mogą się wydawać nieco zdystansowani wobec obcych, jednak przy bliższej znajomości okazują się wspaniałymi, ciepłymi i gościnnymi osobami. Są dosyć jednolitym pod względem narodowościowym społeczeństwem. Z tego powodu stali się interesującym obiektem badań genetyków. Obecnie żyje ich na wyspie jedyne 344 tys. Co ciekawe, największą grupę imigrantów w tym kraju stanowią Polacy. W 2019 r. przekroczyliśmy liczbę 20 000. Przyjeżdżamy tu nie tylko ze względów turystycznych, ale przede wszystkim w poszukiwaniu dobrze płatnej pracy. Możemy to potwierdzić, ponieważ prawie w każdym odwiedzanym przez nas miejscu natknęliśmy się na przynajmniej jednego Polaka. Zatrudnienie Polacy znajdują głównie w gastronomii, hotelarstwie i budownictwie. Ciekawe badania związane z zatrudnieniem Polaków na Islandii prowadziła dr Anna Maria Wojtyńska, mieszkająca tam na stałe. Zainteresowanych odsyłam do poniższego wywiadu z nią na ten temat.

Liczba Polaków w Islandii przekroczyła 20 000 osób

Dawniej Islandczycy zamieszkiwali w małych rodzinnych wspólnotach, osadach rolniczych lub wioskach rybackich. Jedne od drugich oddalone były często o wiele kilometrów. Zajmowali się głównie rybołówstwem, hodowlą owiec i koni. Do dzisiaj rybołówstwo pozostało ważnym sektorem gospodarki kraju. Osady miejskie zaczęły się rozwijać dopiero końcem XVIII w. Pomimo tego, że Islandia jest najrzadziej zaludnionym krajem Europy (nieco ponad 3 osoby na km2), to należy do jednych z najsilniej zurbanizowanych krajów świata. Niemal 94 % społeczeństwa żyje w miastach, w tym najwięcej w stolicy. O tym jak trudno jest tu znaleźć osadę ludzką przekonaliśmy się przemierzając busem bezkresne dzikie pustkowia. (Harasimiuk 2018)

W dniu czwartym zwiedziliśmy z przewodnikiem jeden z dłuższych tuneli lawowych na Islandii – Raufarhólshellir.

Jeszcze do niedawna można go było zwiedzać bez biletu i przewodnika, jednak zniszczenia m.in. bazaltowych nacieków i zanieczyszczenia w postaci dużej ilości śmieci, jakie pozostawili po sobie pseudoturyści spowodowały, że z obawy przed całkowitą utratą cennego geologicznie obiektu, na pewien czas go zamknięto i przystosowano do ruchu turystycznego. Jednak tym razem już za opłatą i z obsługą przewodnika. Przed wejściem trzeba założyć obowiązkowo kask i zapalić latarkę. Można zabrać sobie kijki. W dniu zwiedzania pogoda nam niestety nie sprzyjała. Od rana padał deszcz. Było mokro, ślisko, cały czas na głowę spadały krople wody.

W kilku miejscach znajdują się prześwietlenia (świetliki), którymi wpada do jaskini światło słoneczne. Powstały na skutek zawalenia się stropu tunelu.

Tunel leży pod ogromnym polem lawy, ma długość 1360 metrów, ok. 10 m wysokości i 10-30 m szerokości. Powstał 5600  lat temu w czasie erupcji niewielkiego wulkanu Leitahraun. Przejście zajmuje ok. godziny. Przewodnik ciekawie opowiadał historię tego miejsca.

Jest ładnie podświetlony. Czerwone odcienie światła uwydatniają niesamowite formacje utworzone z lawy.

W naturalnym świetle skały mają szary lub lekko czerwonawy kolor, gdzieniegdzie z żółtymi siarkowymi nalotami.

Zimą gromadzi się pod nimi śnieg i lodowe sople. Lodowe formacje utrzymują się tu w niektórych miejscach przez cały rok. Obecne są tu maty mikrobiologiczne zawierające różne mikroorganizmy, w tym promieniowce i bakterie kwasowe (acidobakterie). Dzięki badaniom mat można dowiedzieć się wiele o życiu organizmów w skrajnie ekstremalnych warunkach. Jeśli kogoś zainteresował temat odsyłam do artykułu z Focusa.

Ciekawym momentem podczas zwiedzania było całkowite wyłączenie na moment  światła w tunelu. W grobowych ciemnościach i całkowitej ciszy, wrażenia potęgowała świadomość, że jest się naprawdę pod ziemią … 
Miejsce to zainspirowało filmowców do nakręcenia w tunelu scen do filmu „Nohe. Wybrany przez Boga”. Odbyły się tu też dwa koncerty muzyczne.

Po wyjściu na powierzchnię można było podziwiać ogromne pole lawy ciągnące się bardzo daleko, porośnięte trawą, mchem i kwitnącymi tundrowymi ziołoroślami.

Macierzanka wczesna (Thymus praecox) – dziki tymianek

Niemal każdego dnia pod wieczór niebo nad Reykjavikiem robiło się mniej szare i zza chmur wychodziło na chwilę słońce, dając nadzieję, że pozostanie z nami na dłużej.

                                                                      

DZIEŃ 5 – W ZŁOTYM KRĘGU

Złudne były nasze nadzieje …  Powoli zaczęliśmy się przyzwyczajać do typowej islandzkiej aury i bez narzekania ubierać na siebie każdego kolejnego ranka peleryny, kurtki, czapki i rękawiczki … Pod względem pogodowym to był najgorszy dzień ze wszystkich. Od samego rana zapowiadano obfite opady deszczu. Cóż było począć. Przy takich wyjazdach programu nie da się przestawić. Pozostało liczyć jedynie na dużą zmienność islandzkiej pogody, że jeśli odjedziemy kawałek od miejsca gdzie pada deszcz, całkiem możliwie, że trafi nam się jakieś krótkie okno pogodowe. W piątym dniu pobytu przypadło nam zwiedzanie sztandarowego punktu każdej wycieczki po Islandii – Złotego Kręgu.

Złoty Krąg to potoczna nazwa najbardziej popularnej trasy turystycznej obejmującej największe atrakcje związane z wulkanicznym pochodzeniem wyspy, znajdujące się w odległości do ok. 150 km od stolicy, na Półwyspie Reykjanes.
Na samym początku zatrzymaliśmy się przy kraterze Kerið uformowanym około 6500 lat temu. W jego środku powstało malownicze okrągłego kształtu jeziorko, którego turkusowy kolor wyraźnie kontrastuje z czerwonym kolorem ścian krateru. Latem porośnięty jest trawą i inną naskalną roślinnością. Turkus tego dnia był jakoś mało wyrazisty.

Można było przejść ścieżką wokół krateru lub zejść do jeziorka. Rzęsisty deszcz i wiatr próbowały nam to utrudniać, ale niektórzy nie dali za wygraną, przeszli krater dookoła, a potem suszyli ubranie w busie.

Kolejną atrakcją na trasie była wizyta w niezwykle ciekawym miejscu, a mianowicie w geotermalnej rodzinnej farmie pomidorów Friðheimar, w której stworzono restaurację w szklarni.

Można tu w sąsiedztwie pomidorowych krzaczków zjeść lunch składający się np. z zupy pomidorowej sporządzonej właśnie z pomidorów przy których się usiadło, a na deser poprosić o lody pomidorowe. Piwosze nie pogardziliby zapewne piwem pomidorowym  Menu zawiera potrawy i napoje, których głównym składnikiem są właśnie wyhodowane tu pomidory.

Po szklarni oprowadził nas Polak, który pracuje w tutejszej restauracji, opowiedział o ekologicznym procesie ich uprawy, która w Friðheimar daje średnio tonę pomidorów dziennie, zaś roczne zbiory dochodzą do 370 ton. W szklarniach pomidory rosną przez cały rok przy sztucznym oświetleniu.

Do ogrzewania wykorzystuje się naturalne zasoby wody geotermalnej o temperaturze około 95°C z odwiertu usytuowanego niedaleko obiektu. Rośliny są zapylane przez specjalnie hodowane tu trzmiele. Ich ule rozwieszone są na ścianach szklarni. Z powodu mojej jaskrawożółtej kurtki, szybko mnie polubiły …  Pomidorki mają długie grona i mnóstwo owoców, to te z gatunków koralikowych. Mieliśmy okazję ich skosztować. Były naprawdę bardzo słodkie i aromatyczne.

Farma Friðheimar to przykład wykorzystania nowoczesnej technologii i czystej energii. Szklarnia są skomputeryzowane. Komputer dostraja odpowiednio temperaturę, wilgotność, ilość dwutlenku węgla i oświetlenia.
Naturalne ciepło z głębi ziemi wykorzystywane jest na Islandii na szeroką skalę w rolnictwie. Ogrzewa się nim przede wszystkim uprawy w szklarniach, w których hodowane są warzywa, owoce, kwiaty a nawet rośliny tropikalne np. bananowce.

Oprócz uprawy pomidorów rodzina na farmie Friðheimar zajmuje się jeszcze hodowlą koników islandzkich. Zdecydowanie warto było to miejsce odwiedzić. 

Po pomidorowym szaleństwie ruszyliśmy w dalszą drogę, zatrzymując się przy pierwszym z trzech dzisiaj zaplanowanych wodospadów, wodospadzie Faxi na rzece Tungufljót. Jest nazywany małym Gullfossem.

Wodospad leży w nieco oddalonym od głównej drogi miejscu. Ma ok. 80 m szerokości i 7 m wysokości. Jest ładny, ale jakiegoś wielkiego wrażenia nie robi. W rzece wędkarze łowili dzikie łososie. Czyste islandzkie rzeki obfitują w różne gatunki ryb.

Krótki postój, fotki i pojechaliśmy w kierunku Doliny Haukadalur, gdzie znajduje się najbardziej znany obszar geotermalny ze słynnym Geysirem, od którego wzięła się nazwa gejzer.

Gejzery to gorące źródła występujące na obszarach aktywnych wulkanicznie, które okresowo wyrzucają słupy wody gruntowej ogrzanej przez parę wodną i gorące gazy pochodzenia wulkanicznego.

Pogodę w momencie odwiedzania tego miejsca mieliśmy fatalną. Padało wtedy bardzo mocno. Nawet poncha i parasole nie pomagały. Nie zrezygnowaliśmy i cierpliwie czekaliśmy na wystrzelenie wody z gejzeru Strokkur, ponieważ Geysir nie jest już dzisiaj tak aktywny jak jego sąsiad – Strokkur. A działo się to mniej więcej co 5 -10 min. Bywa, że wyrzuci wodę wcześniej lub później, dlatego każdy czeka z przygotowanym aparatem w ręku.

Słup wody wznosi się nieraz na wysokość nawet 30 m. My jednak tego nie doświadczyliśmy. Można się domyślić jacy my byliśmy mokrzy i zziębnięci wyczekując najlepszej chwili i ujęcia.  Sam moment wystrzelenia jest tak szybki, że trzeba było powtarzać próby, jeśli ktoś chciał uwiecznić to spektakularne zjawisko na zdjęciu lub filmie. Mnie się nie udało.

https://photos.app.goo.gl/ru381JfA3LCTES3F7

Na obszarach geotermalnych oprócz gorących źródeł można spotkać także ekshalacje wulkaniczne do których zalicza się gorące fumarole, wyziewy z głębi ziemi zawierające często oprócz pary wodnej także trujące gazy np. dwutlenek siarki czy chlorowodór, solfatary mające zapach zgniłych jajek, ponieważ zawierają spore ilości siarkowodoru oraz najchłodniejsze z nich mofety, z dużą ilością dwutlenku węgla. Tam gdzie występuje niedostatek wody mogą występować jeszcze mudpoty, kwaśne błotne bulgoczące kałuże.

Po gejzerach pojechaliśmy nad Gullfoss (Złoty Wodospad), należący do najpiękniejszych i największych islandzkich wodospadów. Stojąc nad nim można było poczuć prawdziwą potęgę przyrody. Do wodospadu prowadzi asfaltowa ścieżka. Przy górnej kaskadzie znajduje się punkt widokowy. Trzeba liczyć się z tym, że nasze ubranie zostanie przemoczone od rozpryskujących się na dużą odległość kropli wody, która spada z ogromną siłą w przepaść. Tak naprawdę wodospad ma dwa progi, niższy 11 metrowy, położony wyżej, oraz bardziej spektakularny 21 metrowy, znajdujący się pod nim. Wodospad utworzył się na rzece Hvítá, która z kolei wypływa z jeziora lodowcowego Hvítárvatn. W słoneczny dzień nad wodospadem tworzy się tęcza. Poniżej wodospadu rzeka Hvítá wyrzeźbiła w bazaltowym korycie szeroki kanion. Niesamowicie piękne miejsce!

Gullfoss wziął swoją nazwę od złotego odcienia, który często błyszczy w jego lodowcowych wodach. Opowiadana jest tu taka historia, zapisana przez islandzkiego miłośnika przyrody Sveinna Pálssona: „Pewnego razu w Gýgjarhóll mieszkał rolnik imieniem Gýgur. Miał mnóstwo złota i nie mógł znieść myśli, że po jego życiu ktoś inny je posiądzie. Aby temu zapobiec, włożył złoto do szkatuły i wrzucił do wodospadu”. Od tego czasu wodospad nazywano złotym.

Przeciętnie przepływa przez niego około 110 m3/s, natomiast podczas powodzi może jej być nawet 2000 m3/s. Dla wyobrażenia sobie jego ogromnej mocy oznacza to, że może wypełnić prawie 50 basenów olimpijskich w ciągu jednej minuty lub około jednego na sekundę.

https://photos.app.goo.gl/aJBreEgzK8ZuNbpp6

Na koniec dnia pozostał nam Park Narodowy Thingvellir (Þingvellir).

W 930 r. żyło na Islandii około 25 tysięcy osadników. W tym samym roku po raz pierwszy zebrał się na Równinie Þingvellir  Althing – islandzki parlament, działający do dziś, z krótką przerwą w latach 1800-1840. Jest on uważany za najstarszy parlament na świecie. Jego obrady odbywały się właśnie na terenie dzisiejszego Parku Narodowego Þingvellir. Głównym punktem zgromadzeń była Skała Praw, którą zajmował przewodniczący parlamentu. Ostatnie obrady Althingu przeprowadzono tu pod koniec XVIII wieku. Ponadto w 1944 ogłoszono w tym miejscu pełną niepodległość Republiki Islandii. Miejsce to ma znaczenie historyczne i jest szczególnie ważne dla każdego Islandczyka. W 2004 r. park narodowy został wciągnięty na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO.

W dolinie znajduje się Þingvallavatn – jezioro pochodzenia tektonicznego. Jest to jedno z największych naturalnych jezior Islandii. Jego maksymalna głębokość wynosi 114 m, a jego wody są bardzo czyste.

W okolicach jeziora znajduje się skomplikowany system szczelin.

Najbardziej znanymi są Almannagjá oraz Hrafnagjá. Obie wyznaczają granicę pomiędzy płytą euroazjatycką a północnoamerykańską.  Tworzą wąwóz o głębokości 63 metry. Zrobiliśmy sobie spacer bazaltowym wąwozem od samej góry, gdzie z platformy widokowej można było podziwiać nieziemsko piękną Równinę Þingvellir, aż do parkingu na dole, gdzie czekała na nas Erla, aby zawieść nas do kolejnego wodospadu.

To malownicze miejsce na zdjęciach poniżej to Drekkingarhylur czyli Basen Topienia. Znajduje się prawie na samym końcu wąwozu Almannagjá na rzece Öxará. W przeszłości był miejscem egzekucji. Do XVIII wieku kobiety, które dopuszczały się różnych przestępstw, najczęściej tych na tle seksualnym, były pakowane do worków i topione właśnie w tym miejscu. Ginęły w takich pięknych okolicznościach przyrody ….

Humory nam się poprawiły, ponieważ na niebie zaczął pokazywać się miejscami błękit i długo wyczekiwane słońce. Od razu świat nabrał innych barw, szkoda tylko, że został nam ostatni punkt dzisiejszego dnia – wodospad na rzece Öxará – Öxarárfoss. Trzeba się było wspiąć po schodkach, a następnie dotrzeć do niego drewnianą kładką. Warto było ponieważ znajduje się w ciekawym miejscu. Spada z północnoamerykańskiej płyty tektonicznej 13 m w dół tworząc urokliwą kaskadę.

Pomimo niesprzyjającej rano pogody, dzień zakończył się słonecznym akcentem na niebie.

Otrzymaliśmy porządną dawkę estetycznych doznań, które za darmo zafundowała nam przyroda.  

 

DZIEŃ 6 – SPOTKANIE Z WULKANEM

Kolejnego dnia kontynuujemy wycieczkę po Półwyspie Reykjanes. Pogoda zapowiadała się nieco lepsza. Była nadzieja na słońce. Zaczęliśmy od zwiedzania Bessastaðir, oficjalnej rezydencji prezydentów Islandii, położonej w dzielnicy Álftanes. Obejrzeliśmy ją tylko z zewnątrz, ponieważ, aby wejść do środka, trzeba się wcześniej umówić. Jak na rezydencję jest to dosyć skromny budynek. Leży tuż przy wybrzeżu. W skład kompleksu wchodzi budynek rezydencji i mały zabytkowy kościół z ciekawymi witrażami przedstawiającymi sceny z historii Islandii.

Zatrzymujemy się na chwilę w miasteczku Hafnarfjörður zwanym Miastem Elfów lub Miastem w Lawie, ponieważ jest zbudowane na lawie wulkanu Búrfell. Według legend w centrum miasta mieszkają elfy, w które Islandczycy wierzą. Spacerując po mieście można się natknąć na wielkie lawowe skały. W miasteczku znajduje się Wioska Wikingów z restauracją i hotelem.

Z promenady na wybrzeżu rozciąga się piękny widok na port i zatokę.

Dalsza droga przez półwysep prowadziła wzdłuż wulkanicznych wzgórz, przez bezkresne lawowe połacie i bezludne tereny.

Pokryty lawą Półwysep Reykjanes został ustanowiony w 2015 r. światowym geoparkiem UNESCO. To tu Grzbiet Środkowoatlantycki wychodzi na powierzchnię. Tu obserwuje się cały czas największą aktywność wulkaniczną i geotermalną, częste są również trzęsienia ziemi. Widać ją bardzo dobrze w rozmaitych formach terenu utworzonych z zastygłej dawno lub dopiero co lawy, stożkach wulkanicznych, rozległych polach lawowych, gejzerach, kraterach, wąwozach, jaskiniach, tunelach, szczelinach, uskokach itp. Na świeżych wylewach nie ma praktycznie żadnej roślinności.

Zatrzymaliśmy się przy szczelinie międzykontynentalnej, gdzie pięknie widać jak płyta północnoamerykańska oddala się od euroazjatyckiej.

Wybudowano na niej symboliczny Most Miðlína łączący oba kontynenty.

Nosi imię wspominanego przeze mnie wcześniej Leifa Erikssona, pierwszego odkrywcy Ameryki. Obie strony mostu są oznaczone i widnieje na nich napis: „Welcome to America” i „Welcome to Europe”.

Całkiem łatwo jest podnieść Most Miðlína.

Na znak przyjaźni połączyliśmy Stary i Nowy Świat.

Niedaleko Mostu Miðlína znajduje się magiczne wybrzeże z urwistymi klifami, o które rozbijają się spienione fale morskie.

Odważni stanęli na krawędzi wysokiego Klifu Valahnúkur. Sam klif powstał w wyniku erupcji wulkanu 10 tys. lat temu. Wysokie wybrzeża to ulubione miejsce gniazdowania ptaków morskich. Są nimi wręcz oblepione.

Z miejscem tym związana jest bardzo smutna historia, a mianowicie na małej skalistej wyspie Eldey, 3 czerwca 1844 r. została zabita ostatnia z żyjących tu niegdyś w dużych ilościach, para alki olbrzymiej.

Zabijano te ptaki głównie dla piór, którymi wypychano poduszki, ciekawie ubarwionych jaj oraz smacznego mięsa. Był to duży ptak nielot, sięgający nawet 1 m wysokości. Swoim wyglądem przypominał pingwina. Dziś Eldey stanowi ważną ostoję ptaków. Skała – wyspa jest miejscem gniazdowania jednej z największych na świecie kolonii głuptaków zwyczajnych, a alce olbrzymiej postawiono na plaży pomnik z brązu, skąd z tęsknotą spogląda na ocean i swoją ukochaną Eldey.

Ciekawostka

Wybrzeże to jest niesamowicie piękne, wywarło na mnie ogromne wrażenie. Cudowne miejsce do wyciszenia. Nie chciało się stamtąd odjeżdżać.

Następnie pojechaliśmy na Gunnuhver . Jest to niezwykłe pole geotermalne mieniące się odcieniami czerwieni. Spacerowaliśmy po drewnianych kładkach zachwycając się dymiącymi eshalacjami. Są tu fumarole i sulfatary, jak i gorące bulgoczące kotły. W tym miejscu można było wyraźnie poczuć zapach wydobywających się z głębi Ziemi trujących gazów.

Gunnuhver zawdzięcza swoją nazwę zjawie o której krążyła taka oto historia: cyt:„W okolicy żyła sobie niejaka Gudrun Onundardottir zwana po prostu Gunna. Kobieta zalegała ze spłatą czynszu, więc pewnego dnia za pośrednictwem Vilhjalmura Jonssona straciła w poczet należności jedyną rzecz do niej należącą – garnek. Gunna wpadła w szał – po tym, jak odmówiła wypicia święconej wody, padła martwa. W drodze na cmentarz ci, którzy nieśli jej trumnę zorientowali się, że nagle zrobiło się im dziwnie lekko. Gdy zaczęto przygotowywać grób, mężczyzn pracujących w ziemi dobiegł głos żeby nie kopać zbyt głęboko, bo i tak nieboszczka długo tu leżeć nie będzie. Do kogo należał ów głos? Oczywiście do Gunny! Następnego dnia na wrzosowisku odnaleziono sine ciało Vilhjalmura. Jego wszystkie kości były połamane – oznaczało to tylko jedno. Zemstę złego ducha. Wkrótce cały półwysep był nawiedzony. Kolejna zmarła żona Vilhjalmura, niektórzy następni oszaleli i też stracili życie po tym, jak ujrzeli zjawę. W pozbyciu się niebezpiecznego ducha pomógł pastor Eirikur – mężczyznom, którzy zgłosili się do niego po pomoc, przekazał kłębek włóczki. Gunna po uchwyceniu końca włóczki miała zostać zaprowadzona przez kłębek w miejsce, w którym nie zrobi już nikomu żadnej krzywdy. Wszystko poszło tak, jak powiedział Eirikur. Ostatnim miejscem, w jakim ją widziano, było właśnie pole geotermalne Gunnuhver. Ponoć wsłuchawszy się w tutejsze odgłosy można usłyszeć jej krzyk i jęki…”

Na Półwyspie Półwysep Reykjanes znajduje się Blue Lagoon „Błękitna Laguna”, słynne naturalne SPA, my jednak z tej atrakcji nie skorzystaliśmy. Trzeba będzie raz jeszcze przyjechać, tylko dla SPA.  Szkoda nam było po prostu czasu, poza tym są tu zazwyczaj ogromne tłumy ludzi, a bilety trzeba kupować z wyprzedzeniem. Dodam tylko, że mleczno-błękitny kolor woda w basenach zawdzięcza krzemionce, która się w niej znajduje. Przypisuje się jej lecznicze właściwości. Ten niecodzienny kolor wody mogliśmy również podziwiać spacerując po polu geotermalnym Gunnuhver, wypływała z elektrowni geotermalnych, które się tam znajdują.

Czas nas gonił. Czekała nas w tym dniu jeszcze wspinaczka górska… Aby nabrać do niej sił, zjedliśmy smaczny rybny lunch w porcie Grindavik. To rybackie miasteczko po południowej stronie półwyspu Reykjanes. Mieszkańcy Islandii zawsze korzystali z hojności morza. Żeglarska tradycja pierwszych osadników w połączeniu z dziewiczą przyrodą i obfitującymi w ryby łowiskami wokół wyspy, pozwoliły tej społeczności rozwijać się i bogacić. Dzisiaj rybołówstwo jest jednym z głównych źródeł przychodu Islandczyków i powodem ich dumy. Łowi się tu i przyrządzą na różne sposoby głównie dorsze, molwy, łososie i wiele innych cennych kulinarnie ryb. Bardzo popularna i nagminnie spożywana na wyspie jest suszona ryba – harðfiskur. Suszy ją się w rejonach nadmorskich na wolnym powietrzu.

Tradycyjnie suszy się na Islandii dorsze, łupacze, sumy, flądry czy palie wędrowne i ogromne żabnice zwane diabłami morskimi. Suszoną rybę podaje się najczęściej z masłem.

Na szczęście nikt nam nie zaserwował Hákarl’a, tradycyjnej potrawy islandzkiej przygotowywanej z fermentowanego mięsa rekina polarnego. Ponoć, żeby to przeżyć należy szybko przepić mocną wódką Brennivín. Jest to tradycyjny islandzki 38,5 % alkohol sporządzony z ziemniaków o lekko kminkowym aromacie. Smak taki sobie.

Pora na góry. Przyznam, że na tę wędrówkę czekałam najbardziej. Zresztą, chyba każdy z nas. Fagradalsfjall to wulkaniczny masyw górski w południowo-zachodniej Islandii. Najwyższy szczyt w obrębie tego masywu to Langhóll (385 m n.p.m.). System wulkaniczny Fagradalsfjall obejmuje obszar erupcyjnych szczelin, stożki i pola lawy. Pierwsza erupcja wulkaniczna datowana była na tym terenie w XII w, trwała prawie 30 lat. Kolejna rozpoczęła się w piątek 19 marca 2021 roku wieczorem. Erupcję na półwyspie Reykjanes poprzedziła seria trzęsień ziemi. Początkowo lawa wydobywała się aż z 6 szczelin. Wypływały z nich rzeki lawy. Do dziś aktywna jest tylko piąta szczelina.

Wulkan Fagradalsfjall to przykład erupcji szczelinowej, polegającej na powolnym wydostawaniu się magmy z głębokich warstw Ziemi podłużnymi szczelinami, która tworzy ogniste korytarze i rozległe pokrywy wulkaniczne, zwane trapami. Ma ona zazwyczaj spokojny przebieg i nie jest tak widowiskowa jak erupcja centralna, w wyniku której powstaje stożek wulkaniczny np. stratowulkanu. Erupcja cały czas trwa, z krateru wydobywa się gęsta lawa spływając wielkimi czarnymi jęzorami do pobliskich dolin. Szczególnie spektakularnie wygląda to nocą. Ponieważ wulkan znajduje się blisko lotniska jak i samej stolicy stał się od razu atrakcją turystyczną. Każdy chciał zobaczyć potęgę natury i wcale się temu nie dziwię. Szybko zaczęły w tej okolicy powstawać parkingi i punkty widokowe. Ze względów bezpieczeństwa wszystko jest monitorowane przez Islandzką Służbę Cywilną. Jeśli robi się niebezpiecznie dla odwiedzających, zamykane są szlaki, albo cała okolica. Lawa z wulkanu nie wylewa się cały czas i codziennie. Trzeba mieć szczęście, żeby trafić na właściwy moment, kiedy wulkan jest fazie wzmożonej aktywności. Można to sobie sprawdzić na specjalnych stronach, albo oglądając go wcześniej na żywo z kamery, tak jak to zrobiliśmy.

Trochę nam było żal, że właśnie tego dnia, w którym tam mieliśmy być, nie dane nam będzie zobaczyć ognistej lawy i pióropuszy ognia wydostających się z krateru, ale mieliśmy świadomość, że to się może w każdej chwili zmienić, dlatego nadzieja pozostała do samego końca.

Ruszyliśmy dosyć szybkim tempem żółtym szlakiem z dolnego parkingu położonego na  wysokości 39 m n. p. m. Trasa biegnie grzbietem wzgórza Langihryggur (284 m n.p.m.). Jej długość wynosi ok. 6 km. Początkowo prowadzi po równym terenie, ale od jakiś 100 m zaczyna się ostre podejście pod górę i tak aż do samego szczytu. Niby to tylko 245 m przewyższenia, ale momentami dawało się odczuć w nogach. Wędrówki nie ułatwiało luźne skaliste podłoże. Dobrze, że nie padało, ale na niebie zbierały się ciemne chmury.

 

Na samym dole ścieżki można było z bezpiecznej odległości oglądać z bliska lawę. Nie wolno na nią wchodzić. Jest ona w środku cały czas gorąca, miejscami tworzą się puste przestrzenie. Można w nie wpaść i zostać pochłoniętym na zawsze. Nie wszyscy jednak czytają tablice, albo przestrzegają znaków czy zabezpieczeń.

Im wyżej, tym bardziej niesamowite widoki mieliśmy przed oczami, wiał też silniejszy wiatr. Trzeba było znowu wyciągnąć kurtkę, czapkę i rękawiczki.

Widać było masyw Fagradalsfjall oraz zalane lawą Doliny Nátthagi i Geldingadalir. Miejscami gorąca lawa dymiła, albo się lekko tliła.

W ciemności ładnie by się świeciła. Z krateru też wydostawał się dym, nic więcej nie chciał nam dzisiaj wulkan pokazać. Szkoda. W ogóle najlepiej byłoby oglądać erupcję po zmroku. Niestety trzeba by było tu być dłużej i mieć więcej czasu.

Poniżej rewelacyjne ujęcia erupcji wulkanu Fagradalsfjall znakomitego francuskiego reżysera i fotografa Stéphan’a Ridarda:)

Przed samym szczytem zeszła na chwile gęsta mgła i zasłoniła nam praktycznie wszystko. Na szczęście szybko zniknęła. Przestał wiać wiatr, nawet na moment zrobiło się okno pogodowe. Można było zrobić wtedy jakieś zdjęcia. Z punktu widokowego na szczycie widać przód krateru i zalana lawą rozległą Dolinę Syðri Meradalir. Stoi tu wieża pomiarowa oraz kamery, z których nadawana jest relacja na żywo.

Po drugiej stronie wzgórza Langihryggur widać Dolinę Meradalir. Obecnie lawa wdarła się i płynie częściowo i tą doliną. Przypuszcza się, że wulkan Fagradalsfjall będzie typu tarczowego, czyli o szerokim i spłaszczonym stożku, bez gwałtownych erupcji. Z jego wnętrza wydobywać się będzie długo rzadka i bardzo gorąca lawa. Mając więcej czasu można wyjść jeszcze na kolejne wzgórze Stórihrútur o wysokości 353 m n.p.m.

Przy schodzeniu zerwał się silny wiatr, zrobiło się wyraźnie zimniej, zaczął padać deszcz a potem deszcz ze śniegiem. Na szczęście do busa, w którym można się było ogrzać i wysuszyć ubrania, było niedaleko. To była niesamowita górska wycieczka. 

W drodze do hotelu zatrzymaliśmy się jeszcze przy Jeziorze Kleifarvatn. Leży ono w centralnej części  Rezerwtu Przyrody Reykjanesfólkvangur. Rezerwat chroni ciekawe formacje lawowe utworzone na granicy tektonicznej płyt w strefie uskoku Grzbietu Śródatlantyckiego, a także klify i piaszczyste czarne plaże, których oryginalne piękno nie da się opisać słowami.

Jezioro Kleifarvatn jest jeziorem tektonicznym, czyli takim, które powstało w wyniku wypełniania wodą głębokiego rowu tektonicznego (szczeliny) ukształtowanego w wyniku ruchów płyt tektonicznych. Takie jeziora są zazwyczaj głębokie. Stało się inspiracją dla pisarza Arnaldur Indridasona do napisania mroczej powieści kryminalnej „Jezioro”.

 

DZIEŃ 7 – NA POŁUDNIU WYSPY

Siódmego dnia pobytu pojechaliśmy na południowe wybrzeże. Zwiedziliśmy tylko niektóre atrakcje, te bliżej stolicy, ponieważ całego nie sposób przejechać w jeden dzień. Są tu niesamowite cuda natury, malownicze wodospady, wulkany, plaże z czarnym piaskiem i lodowce.

Hekla – jeden z najbardziej znanych czynnych wulkanów Islandii.

Najpierw zatrzymaliśmy się przy farmie leżącej tuż pod wulkanem Eyjafjallajökull, który wybuchł 14 kwietnia 2010 i na jakiś czas sparaliżował ruch lotniczy nad Europą. Wielu z nas pamięta to wydarzenie.

Wulkan wybuchł pod lodowcem o tej samej nazwie. W jego pobliżu znajduje się czwarty największy lodowiec wyspy – Mýrdalsjökull, który kryje w sobie inny słynny i o wiele bardziej groźniejszy od Eyjafjallajökull wulkan Katla. Oba te wulkany są ze sobą połączone i wybuch jednego z nich może doprowadzić do erupcji drugiego. Wg naukowców mniej prawdopodobne jest, że będzie to Eyjafjallajökull, stawiają bardziej na Katlę. Ogromna ilość popiołu wyrzuconego z Eyjafjallajökull w 2010 r. powódź i lawa zniszczyły domy, budynki gospodarcze i pola uprawne leżącej pod nim farmy Þorvaldseyri. Niedaleko niej znajduje się miasteczko Hvolsvöllur.  Doświadczenia poszkodowanych  podczas erupcji rodzin rolników były inspiracją do otwarcia w 2017 r. w tym miejscu największego na Islandii interaktywnego muzeum trzęsień ziemi i wulkanów – LAVA Centre, które tego dnia odwiedziliśmy.

Są tu świetnie przygotowane interaktywne wystawy i eksponaty, symulatory wulkanów, trzęsień ziemi, jest komin wulkaniczny, korytarz lawy, można samodzielnie uruchomić erupcję wulkanu i obejrzeć w kinie świetny film o historii wulkanów na Islandii.

Centrum nauki Lava Centre  https://www.vivitek.pl/media/152734/c … ava-PL.pdf

Spędziliśmy tu nieco czasu, po czym ruszyliśmy do wodospadu Skógafoss. Znowu zaczęło padać. Imponujący pod względem wysokości kaskady jest jednym z największych wodospadów na wyspie.

Nie można zbyt blisko do niego podejść, ponieważ zostaniemy całkowicie przemoczeni. Huk wody jest ogromny. Wodospad ma ponad 60 m wysokości i prawie 25 m szerokości. Ściana skalna z której spada woda, była kiedyś klifem. Imponujący cud natury. W słoneczny dzień tworzy się tu piękna podwójna tęcza. Ech, jaka szkoda, że nam chociaż na chwilę nie wyszło wtedy słońce.

Deszcz nieco zelżał, a my skierowaliśmy się do klifu Reynisfjar i leżącej u jego stóp plaży. Plaża Reynisfjara jest jedyna w swoim rodzaju, ponieważ ma czarny piasek, a właściwie to bardzo drobne czarne bazaltowe kamyczki. Uznawana jest za jedną z najpiękniejszych plaż świata.

Na wysokim brzegu wznoszą się słupowe formacje bazaltów, a z oceanu wystają pojedyncze czarne skały. Wszystko to uformowało się podczas podlodowcowej erupcji wulkanicznej. Na uwagę zasługują pięknie wykształcone bazaltowe ciosy słupowe, zwane niekiedy organami. Stały się ulubionym miejscem do robienia zdjęć.

Wystająca z oceanu grupa samotnych wysokich skał to Reynisdrangar. Wg legendy są to skamieniałe trolle, które nie zdążyły się schować przed pierwszymi promieniami słońca i zostały przemienione w skały.

Wysokie klify są miejscem gniazdowania ogromnej ilości ptaków morskich, zwłaszcza maskonurów (Fratercula arctica), po islandzku lundi. Na Islandii żyje prawie 60 % populacji tych ptaków, najwięcej na świecie. Są bardzo fotogeniczne, tylko trzeba mieć czas, na ich podziwianie i utrwalanie na zdjęciach.  

Maskonur uznawany jest za maskotkę Islandii. Jest to nieduży, bardzo barwny, prześliczny ptaszek. Lata dosyć niezdarnie, świetnie nurkuje, żywi się głównie rybami i morskimi bezkręgowcami. Wypatrzyłam kilka na półkach skalnych, mnóstwo latało nad naszymi głowami.

Wracając do plaży Reynisfjara …  Nie jest to plaża na której można się opalać. Miejsce to uważane jest za jedne z bardziej niebezpiecznych na wyspie ze względu na bardzo nieprzewidywalne zachowanie fal oceanu. Są one bardzo burzliwe i wysokie. Wieją tu również bardzo porywiste wiatry. Spacerując po plaży nie powinno się zbliżać zbytnio do wody i nie powinno się na dłużej odwracać do niej tyłem.

Występuje tu zjawisko zwane sneaker waves. To fale, które nieoczekiwanie dopływają dalej od fal, które je poprzedzają. Pojawiają się niespodziewanie i są nieraz tak silne, że mogą wciągnąć dorosłą osobę do wody. Zdarzyło się kilka śmiertelnych wypadków z ich powodu, dlatego przed wejściem na plażę postawiono dla odwiedzających tablice ostrzegawcze.

W czasie naszej wizyty wiatr wprawdzie wiał, ale nie był przeraźliwie zimny, za to ocean był nienaturalnie spokojny.

Urok tego miejsca psują niestety turyści, którzy nawiedzają je codziennie w ogromnych ilościach. Bardzo ciężko jest tu zrobić zdjęcie samej natury, żeby nie uchwycić na nim człowieka. Jest to niewątpliwie jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek widziałam, dlatego kawałek Reynisfjary musiałam przywieźć do Polski… , tym bardziej, że z racji czasu zbyt długo na niej nie mogliśmy zostać.

Wyjeżdżając z parkingu pogoda wyraźnie zaczęła się poprawiać. Czego nam jeszcze brakowało ? Oczywiście – lodowca !  Podjechaliśmy pod lodowiec Mýrdalsjökull, a ściślej pod jeden z jego jęzorów – lodowiec Sólheimajökull. Ma około 11 kilometrów długości i dwóch kilometrów szerokości i można się do niego szybko dostać, zjeżdżając z drogi głównej. Jeśli ktoś czuje się na siłach i ma jakieś doświadczenie można na niego wejść samemu albo wykupić sobie wycieczkę z przewodnikiem. My z racji ograniczenia czasowego podeszliśmy jedynie do czoła.

Z parkingu prowadzi do niego wytyczona ścieżka, z której pięknie było widać porośnięte zielonym mchem wulkaniczne wzgórza poprzecinane wąwozami, strumieniami, u stóp których cielił się lodowiec. Podziwialiśmy w rzece wypływającej spod lodowca oderwane od czoła błękitno – biało – czarne seraki (bryły lodowe). Tworzyła je mieszanina ciemnego wulkanicznego pyłu z jasnymi warstwami lodu. Podobnego koloru był lód na czole z odrywającymi się od niego lodowymi blokami.

Pod koniec dnia przestało padać, wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie ciepło. Ostatnim miejscem, jakie mieliśmy w palnie  był wodospad Seljalandsfoss, który jest podobnej wysokości jak jego poprzednik Skógafoss i tak jak on spada z wysokiej skalistej ściany będącej niegdyś klifem. To jeden z najpiękniejszych wodospadów. Można obejść go od tyłu, za ścianą wody. Ponieważ zaświeciło słońce w końcu mogliśmy ujrzeć tęczę.

Jakieś 500 m od niego pomiędzy wysokimi skałami znajduje się moim zdaniem równie nieziemsko piękna kaskada – wodospad Gljúfrabúi. Ciężko do niego trafić, ponieważ ukryty jest w bardzo wąskim kanionie i nawet nam nie udało się go znaleźć za pierwszym razem. Ma wysokość 40 m. Wchodzi się do niego przez bardzo wąską szczelinę. Spadająca woda rozgałęzia się na dwa strumienie i z potężną siłą uderza o leżący u jego stóp głaz. Widok jest oszałamiający. Niezwykle trudno było mi zrobić  zdjęcie, ponieważ rozpryskująca się na wszystkie strony woda zalewała mnie i aparat.

Południe Islandii to jeszcze wiele niesamowicie pięknych miejsc, na które my już niestety podczas tego wyjazdu czasu nie mieliśmy. Pozostaną do odwiedzenia w przyszłości …

Arcydzięgiel litwor (Angelica archangelica) to bardzo popularna roślina o licznych właściwościach leczniczych. Rośnie tu niemal wszędzie. Jego aromatyczne korzenie, ziele, a także nasiona dodawane są m.in. do herbaty, likierów, wódki.

 

DZIEŃ 8 – ostatni – NA PÓŁWYSPIE SNAEFELLSNES

W  przedostatni dzień naszego pobytu pojechaliśmy na zachód, na Półwysep Snaefellsnes. Pogoda wyraźnie zaczynała się poprawiać. Przez całą trasę podróży zachwycaliśmy się ogromnymi bezkresnymi pustkowiami, niesamowitymi formami wulkanicznymi, czernią skał wulkanicznych pokrytych zielonymi poduszkami islandzkiego mchu, krystaliczno czystymi rzekami i jeziorami, dymiącymi gorącymi źródłami, błękitem lodowców na szczytach gór.

Islandczycy robią wszystko, żeby rozwijająca się w ich kraju w coraz to szybszym tempie branża turystyczna, nie zniszczyła dziewiczego piękna jakie otrzymali od matki natury. Tworzą parki narodowe, rezerwaty, surowe regulaminy, dbają o każdy skrawek cennej przyrody. Nawet mchu nie pozwalają deptać. Za bezmyślne po nim chodzenie można dostać pouczenie lub mandat za niszczenie islandzkiej flory.

Na wyspie rośnie ok. 600 gatunków mchu. Najcenniejszy jest szaro – zielony gamburmosi. Jest pod ochroną, dlatego jeśli rośnie w miejscu np. budowy jakiejś inwestycji czy drogi wzywa się specjalistów by ocenili  jego wiek i stan i dopiero na podstawie ich orzeczenia wydaje się pozwolenie, lub nie, na budowę.  Niektóre gatunki mchu rosną tylko na Islandii i nie spotyka się ich w innych krajach. Pytanie, czy im się uda ochronić przed cywilizacją jeden z ostatnich bastionów dzikiej przyrody.

Wśród mchu często rośnie bażyna czarna (Empetrum nigrum). Jej jagody przypominają nieco nasze czarne jagody, zwane borówkami, ale mają smak raczej gorzko-kwaśny.

Zaczęliśmy od północnej części półwyspu, od słynnej góry Kirkjufell („Kościelna Góra), która zagrała w filmie „Gra o tron”. Sprawia wrażenie wysokiej, ale liczy tylko 463 m n.p.m. Ze względu na swój oryginalny kształt jest najczęściej fotografowaną górą Islandii.

Nieopodal góry znajduje się malowniczy wodospad Kirkjufellsfoss, a na zielonych stokach pasą się owieczki. Sielski widok. 

Zajrzeliśmy na chwilę do miasteczka Grundarfjörður, które leży u stóp Kirkjufell, a potem udaliśmy się w kierunku południowo – zachodnim do Zatoki Djupalonssandur. Czarne plaże Djupalonssandur dorównują pięknem Reynisfjarze.

Cudowny widok na zatokę, czarną plażę i skały Londrangar, które ponoć są zastygłą parą trolli.

Malownicze klify w zatoce to pozostałość po kraterze, który został erodowany do obecnego kształtu przez wody oceanu.
Jedziemy jeszcze bardziej na zachód. Naszą uwagę  przykuwał cały czas majestatyczny stratowulkan Snæfellsjökull (Śnieżna Góra), którego krater wypełniony jest lodowcem o tej samej nazwie. Ma wysokość 1446 m n.p.m. Park narodowy na półwyspie również wziął nazwę od niego. W związku z tym w okolicy istnieje wiele pół lawowych powstałych na skutek jego erupcji.

Ponieważ jest najdalej na zachód wysuniętą górą i leży na wybrzeżu, w XVI w. naprowadzał żeglarzy. Górę rozsławił francuski pisarz Juliusz Verne w swojej powieści „Podróż do wnętrza Ziemi”. Główni bohaterowie książki schodzą do wnętrza Ziemi przez Snæfellsjökull.

Dojeżdżamy najpierw do malowniczej wioski rybackiej Hellnar, leżącej u stóp wulkanu, a następnie do leżącej niedaleko Arnarstapi, znanego portu rybackiego i ośrodka handlowego w tym rejonie. Obie wioski to oazy spokoju.

Arnarstapi leży u podnóża góry Stapafell.

 

U jej podnóża stoi oryginalny pomnik Bárðura Snæfellsása, obrońcy Półwyspu Snaefellsnes, który wg jednej z sag islandzkich czuwa nad klifami Arnarstapi. Był on pół człowiekiem i pół trollem zrodzonym z ludzkiej matki i ojca mieszańca pół giganta i pół trolla. Po jego zniknięciu mieszkańcy uwierzyli, że pozostał z nimi jako duch, który po wsze czasy będzie opiekował się  półwyspem.

Urocze skaliste wybrzeża przy których leżą obie wioski, oszałamiają swoim pięknem. Są rajem dla ptactwa. Spacerując po klifach słychać mewy srebrzyste, nurzyki, alki i rybitwy. gniazdują na klifach na półkach skalnych. To prawdziwe eldorado dla ornitologów. Takie miejsca aż proszą, żeby zostać w nich dłużej.

Gatklettur (Dziurawa Skała) – najbardziej znana formacją skalna.

Na wyłaniających się z oceanu bazaltowych wysepkach i klifach gniazdują liczne gatunki ptaków.

Całe wybrzeże między Arnarstapi i pobliską wioską Hellnar to rezerwat przyrody.

Na koniec dnia odwiedziliśmy jeszcze Búðir malutką wioskę, w której znajduje się charakterystyczny czarny kościół z małym cmentarzem i przeuroczym górzysto-nadmorskim otoczeniem.

Spotkaliśmy tu koniki islandzkie. To jedyna rasa konia hodowana od zawsze na Islandii. Ma bardzo przyjazne usposobienie, dlatego wykorzystuje się je w rekreacji.

Za kościółkiem wypatrzyliśmy wąską ścieżkę, która doprowadziła nas do „złotej plaży”.

Złociste akcenty wśród czarnych wylewnych skał utworzyły kawałki muszelek i szkielecików morskich organizmów, przemielone przez uderzające fale na tak drobne cząsteczki, że utworzył się z nich „złoty piasek”. Przywiozłam go na butach do Polski.

W tym miejscu ocean wyrzuca też ogromne ilości wodorostów, głównie morszczynu pęcherzykowatego.

„Złoty piasek z czernią wulkanicznych skał wygląda niesamowicie.

Niedaleko tego miejsca na podobnej plaży Ytri Tunga wylegują się foki pospolite. Ytri Tunga jest ponoć najlepszym na Islandii miejscem do obserwacji fok. Jaka szkoda, że nie było już niestety czasu, żeby na nią podjechać. Trzeba było wracać do hotelu, żeby się przygotować do powrotu do kraju.

A taką pogodą żegnała nas w ostatnim dniu Islandia.

W Búðir był koniec naszej niezwykłej podróży po Islandii, świata przyrodniczych cudów natury, kraju o bogatej ciekawej długiej historii i literaturze oraz swoistej mentalności ludzi. Ludzi twardych, silnych i odważnych, od zawsze żyjących i walczących z żywiołami. Dziękuję bardzo za wspaniałe towarzystwo moim kolegom i koleżankom, oraz kolegom z innych krajów m.in. Czech, Niemiec, Litwy, Estonii, Słowenii, Niemiec, którzy dołączyli do naszej grupy. Szczególne podziękowania należą się naszym trenerom Erli i Inyakiemu, za ich serdeczność, profesjonalizm i opiekuńczość.  

Poznawać z Wami Islandię to była prawdziwa przyjemność!

 

Podsumowanie:

Pomimo krótkiego pobytu udało się nam zrealizować praktycznie cały program. Myślę, że to w dużej mierze zasługa profesjonalnej organizacji szkolenia, ale też zmotywowanej i zdyscyplinowanej grupy! Z pewnością nie sprzyjała nam pogoda, ale dzięki temu poznaliśmy prawdziwą aurę Islandii. Mnie osobiście brakowało bardzo czasu, żeby ten ogrom wrażeń estetycznych przeżyć poukładać na spokojnie w głowie. Niestety takie wyjazdy mają to do siebie, że nastawione są na szkolenia i szybkie zwiedzanie. Na zawsze pozostanie mi w pamięci piękno Reynisfjary i ptasiego zachodniego wybrzeża.  Fajnie byłoby pojechać tam raz jeszcze, zdecydowanie na dłużej i przejechać wyspę dookoła, zahaczyć o interior, poznać i przede wszystkim przeżyć jej niesamowite piękno i tajemnice.

Przy kubeczku islandzkiej herbatki i kawałku Reynisfjary w kominku, zaczynam znowu marzyć … 

 

 

 

Literatura:

Explore! guide light „Islandia“ , wydaw. ExpressMap

Andrzejewski 2018, Endogeniczne i egzogeniczne uwarunkowania współczesnych krajobrazów Islandii [w] Przyrodnicze uwarunkowania współczesnych krajobrazów Islandii, (red.) L. Andrzejewski, Toruń 2018, s. 9-19

Harasimiuk 2018, Zarys problematyki geologicznej Islandii [w] Przyrodnicze uwarunkowania współczesnych krajobrazów Islandii, (red.) L. Andrzejewski, Toruń 2018, s.21-27

Węcławowicz 2018, System osadniczy, ludność i gospodarka Islandii[w] Przyrodnicze uwarunkowania współczesnych krajobrazów Islandii, (red.) L. Andrzejewski, Toruń 2018, s.69

Źródła inne: zasoby Internetu
https://www.wikipedia.org/